|
Spirit of Japan Japonia i wszystko co z nią związane :)
|
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat |
Autor |
Wiadomość |
Usako
Administrator
Dołączył: 20 Kwi 2008
Posty: 346
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/5
Płeć: Kobieta
|
Wysłany: Śro 21:08, 14 Maj 2008 Temat postu: KOKUSAI KEKKON, czyli małżeństwo mieszane, trochę nieudane |
|
|
Niedawno jedna z moich cudzoziemskich przyjaciółek wynalazła w Internecie bardzo ciekawe dane statystyczne dotyczące małżeństw mieszanych. Otóż, ponoć około 75% par, w których mąż jest Japończykiem, a żona cudzoziemką z Zachodu rozwodzi się. Jeżeli jednak żoną jest Japonka, a mężem obcokrajowiec rozwody dotyczą jedynie około 40% par. O ile powyższe liczby mogą być lekko przesadzone coś chyba jednak jest w tych proporcjach i rzeczywiście rzadziej dobrze układają się relacje w związkach, w których panią domu jest przybyszka z zagranicy.
Zaskakuje mnie jednak fakt, iż znam tylko jedną cudzoziemkę, która przepada za Azjatami. Reszta znanych mi kobiet (włącząjąc kilka zaprzyjaźnionych Japonek ) zdecydowanie nie określiłaby żadnego Japończyka mianem mężczyzny marzeń i snów.
Faktem jednak pozostaje, iż pomimo tych negatywnych odczuć kobiet z innych krajów wobec tutejszych mężczyzn, małżeństw mieszanych jest sporo. Pokusiłam się o swój prywatny sondaż i przeprowadziłam kilka rozmów z żonami Japończyków pochodzącymi z różnych stron świata, aby się przekonać co tak naprawdę nimi kierowało, kiedy podejmowały tak ważne życiowe decyzje.
Ognisty samuraj o latynoskiej duszy pilnie poszukiwany
Begonia, piękna Hiszpanka o argentyńskim pochodzeniu, przyleciała do Tokio 6 lat temu. Japonią była zafascynowana już od pierwszej mangi, którą obejrzała jako mała dziewczynka. W Japonii przez pierwsze dwa lata uczyła się japońskiego w szkole językowej, utrzymując się z lekcji hiszpańskiego i dorywczej pracy w barze karaoke, gdzie zachwycała klientów swoim perfekcyjnym wykonaniem znanych przebojów. Śpiewała po japońsku lepiej niż Japonki i niektórzy wróżyli jej niechybną karierę piosenkarki. Poza zainteresowaniami muzycznymi do Kraju Kwitnących Wiśni przywiodło ją także uwielbienie jego mieszkańców płci mniej pięknej. Wyobrażała sobie, że chłodne spojrzenia skośnych oczu (im bardziej skośne tym seksowniejsze) kryją w sobie pokłady żaru i namiętności. Najbardziej oczarował ją wysoki młody człowiek o wyjątkowo orientalnych rysach twarzy. Decyzję o ślubie przyśpieszyło widmo kończącej się wizy studenckiej, a po roku Begonia mogła śpiewać już tylko kołysanki uroczemu bobaskowi o imieniu Daisuke. Pojawiły się pierwsze symptomy przyszłych małżeńskich nieporozumień. Begonia twierdzi, że układało im się nieźle pod warunkiem, że ze sobą za dużo nie rozmawiali... Każda wymiana osobistych poglądów kończyła się bowiem kłótnią. Bardzo szybko Begonia stała się zawodową żoną (sengyō shufu) i w ferworze codziennej harówki nim się obejrzała była już w kolejnej ciąży, tym razem mnogiej. Jak to często w podobnych przypadkach bywa, na kilka miesięcy przed planowanym rozwiązaniem trafiła na oddział patologii ciąży. I tu właśnie dopadły ją różnice w kulturze i mentalności. Mąż bezgranicznie oddany pracy w ojcowskiej firmie, praktycznie żony w szpitalu nie odwiedzał.Wieczorami odbierał półtorarocznego Daisuke ze żłobka i zawoził do swoich rodziców, którzy także nie mogli znaleźć czasu, aby zobaczyć się z synową. Begonia czuła się coraz bardziej opuszczona i apatyczna. Nie potrafiła zrozumieć męża proszącego o zaakceptowanie jego postawy (kyōryoku shite kudasai), która dla niej była wyrazem znieczulicy uczuciowej. Nie wiedziała, że w Japonii nie odwiedza się tak powszechnie chorych bliskich w szpitalach, jako że pozostają pod fachową opieką lekarzy i pielęgniarek i mają wszystko, czego im potrzeba. A cóż dopiero w przypadku ciąży, która nie jest przecież chorobą. Tak naprawdę pokrzywdzony był mąż, gdyż nie dość że był pochłonięty pracą zarobkową, to jeszcze musiał sam wieczorami kąpać, karmić i usypiać małe dziecko. Niestety, jak to często w życiu bywa, prawdziwe problemy miały dopiero nadejść...
Begonia urodziła dwóch zdrowych chłopców Keisuke i Eisuke, a ciężko zapracowany teść ani razu nie pofatygował się do szpitala, aby zobaczyć swoje nowonarodzone wnuki. Nie wiadomo, czy pożałował tej opieszałości (tradycyjny japoński mężczyzna do błędów się nie przyznaje), gdy miesiąc póżniej bliznięta ciężko zachorowały. Silniejszy Keisuke po dwóch tygodniach hospitalizacji wrócił do zdrowia, ale delikatny Eisuke na długo trafił na oddział intensywnej terapii. Podłączony do respiratora i pogrążony w śpiączce niemowlak przez kilka tygodni walczył ze śmiercią, a przez cały ten krytyczny okres miał przy sobie tylko jedną osobę - babcię. Bynajmniej nie tę japońską... Personel szpitala długo chyba jeszcze będzie pamiętał pełną ekspresjii starszą Hiszpankę, z którą porozumiewał się pismem obrazkowym. Nie mam, rzecz jasna, na myśli kanji tylko odręczne rysunki przedstawiające termometr, ciepło,zimno,telefon,itp.Japońscy członkowie rodziny wpadali rzadko, a babcia głównie po to, aby pstrykać fotki swoim najnowszym keitaiem. Wnuczek podłączony do kilkudziesięciu rurek w różnych częściach pokłutego igłami ciałka będzie wyjątkową ozdobą rodzinnych albumów,abstrahując od tego czy przeżyje czy nie. Ojciec małego Eisuke w najtrudniejszym okresie choroby pod presją „wymagającej” małżonki wziął nawet trzy dni wolnego, a najbliżsi koledzy serdecznie mu współczuli, że shigoto taihen , czyli będzie miał trudności w pracy.
Szczęśliwym zrządzeniem losu Eisuke nie umarł, ale na skutek uszkodzenia najbardziej wrażliwych obszarów mózgu na zawsze będzie już upośledzony. Begonia postanowiła rozpocząć nowe życie. Wyprowadziła się z luksusowego mieszkania zabierając z niego wszystko oprócz małżonka. Dziś jest szczęśliwą rozwódką i ma bardzo optymistyczne podejście do życia. Pozostała w Japonii i wierzy w pomyślne skutki rehabilitacji chorego synka. A jako niepoprawna romantyczka obecnie zakochana jest w czułym pediatrze swoich dzieci. Być może to właśnie on okaże się jej wymarzonym azjatyckim macho, o pożądanej orientalnej urodzie i gorącym latynoskim sercu...
Niebieskooka Japonka
Victoria jest w połowie Japonką, w połowie Amerykanką. Jej wygląd zewnętrzny nie potwierdza jednak tego w żadnej mierze. Jest typową blondynką o niebieskich oczach. Za to jej wnętrze kryje w sobie podwójną narodowość. Jako córka misjonarzy Kościoła Luterańskiego trzy czwarte swego niespełna trzydziestoletniego życia przeżyła w Japonii. Starszego o osiem lat męża poznała w szkółce niedzielnej, gdy miała zaledwie 14 lat. Na początku połączyła ich wielka przyjaźń, którą scementowało podobne (wtedy) poczucie humoru i miłość do dzieci. Niestety, misja jej rodziców wkrótce dobiegła końca i nadszedł czas powrotu do Ameryki. Dopiero teraz Victoria poczuła, że jest za granicą.W Japonii, kraju swojego dzieciństwa, pozostawiła ukochanych przyjaciół, ulubione gry i zabawy. Przez cały ten okres regularnie wymieniała listy ze swoim przyjacielem w dalekiej Japonii. Po maturze, amerykańskim zwyczajem, postanowiła spędzić kilka miesięcy na zagranicznych wojażach. Trafiła oczywiście do Tokio i tym razem nie uciekła już przeznaczeniu. Wakacje skończyły się zaręczynami z przyjacielem z lat dzieciństwa, a ich wzajemna sympatia przerodziła się w wielką miłość. W wieku 21 lat była już mężatką. Rok po ślubie urodziła córeczkę o prawie japońskiej urodzie, którą rodzice w imię łączącego ich uczucia nazwali Ai (miłość). Dwa lata pózniej na świat przyszła Diana, dla odmiany dziewczynka o europejskich rysach twarzy. Poza rutynowymi sprzeczkami małżeńskimi, nie związanymi z różnicami kulturowymi, pożycie Victorii i jej męża układało się doskonale. Dalej potrafili śmiać się godzinami z dobrych żartów, o ile oczywiście nie należały one do niepopularnej w Japonii kategorii black jokes. Amerykański sarkazm i ironiczne docinki dotkliwie raniły jej japońskiego męża. Z upływem lat nauczył się jednak nie kryć urazy i mówić żonie otwarcie o tym, co go boli w jej zachowaniu. Nigdy nie mieli problemów językowych, jako że Victoria tutaj wyrosła i język japoński jest bliższy jej duszy niż angielski. Uważa jednak, że ich małżeństwo nie przetrwałoby tyle lat, gdyby nie religia. Mąż Victorii w wieku 18 lat, wbrew woli całej swojej rodziny, zmienił wyznanie i przeszedł na luteranizm. Dziś w życiu kieruje się wartościami chrześcijańskimi. Nauczył się przebaczać i zapominać o niesnaskach, nie wracając nigdy więcej do tematu. Obecnie nie uważa już swojej rodziny za jedynych ludzi żyjących na Ziemi i stara się pomagać innym bliźnim w potrzebie, choć są tanin (obcy). Prowadzą dom otwarty, trochę na modłę jej domu rodzinnego, gdzie każdy może wpaść, zjeść smaczną kolację i pogadać o tym, co go trapi. Jedyne, co ich różni to podejście do świąt typu Boże Narodzenie czy Wielkanoc. Dla niego są to święta wyłącznie kościelne, dla niej także rodzinne. On, wychowany przez surowych rodziców, rodowitych tokijczyków edokko wywodzących się z tradycyjnych przedmieść zwanych shitamachi, nie zaznał nigdy ciepłej domowej atmosfery. Ale dzięki swojej nowej wierze nie przykłada wagi do japońskich zwyczajów i obrządków, co ułatwia im obojgu życie. Nie ma problemu z butsudan (buddyjski ołtarzyk ku czci nieżyjących przodków), którego obecność w domu irytuje tak wiele cudzoziemskich żon. Victoria i jej mąż jednogłośnie postanowili, że po śmierci jego rodziców pozbędą się butsudanu z domu, który mają odziedziczyć. Już dziś jego wiekowi rodzice mają przygotowane groby z chrześcijańskim krzyżem. Jako konserwatywnym Japończykom bardzo trudno było im przystać na takie pogwałcenie obyczajów,ale nie mieli wyboru chcąc aby ich chōnan (najstarszy syn) opiekował się w przyszłości rodzinnym grobem.
Victoria, zapytana,czy wyszłaby ponownie za mąż za tego samego mężczyznę, odpowiada bez wahania, że tak i to nawet jeszcze ze sto razy. Bez wątpienia są połówkami tej samej pomarańczy. Ale gdyby miała taką teoretyczną możliwość sprawdzenia tego, to ciekawa jest jak by wyglądał związek z dużym Amerykaninem (mąż ma dość kruchą fizjonomię), w którego objęciach nareszcie poczułaby się bezpiecznie i kobieco. Obecnie ma problemy z utrzymaniem właściwej diety i waży znacznie więcej niż jej drobny partner. Przypuszcza, że jeśli kiedykolwiek zdarzyłoby się włamanie do ich nowo wybudowanego domu, to zapewne właśnie ona, jako strona silniejsza, musiałaby bronić domostwa i znokautować rabusia.
Pomimo dzielących ich różnic, Victoria w zasadzie jest szczęśliwa. Pewnie wynika to z faktu, iż czuje się bardziej Japonką niż Amerykanką. Lepiej jej w towarzystwie Japończyków niż Amerykanów, którzy drażnią ją swoją butą i pewnością siebie. Woli też wychowywać córki po japońsku i poświęcać im swój cały czas wolny, nawet jeżeli odbywa się to kosztem jej życia osobistego. Sądzi,że amerykański sposób na życie wcale nie jest jedyną właściwą drogą i można być szczęśliwym w inny sposób.
Julia i NieRomeo
Julię, wyciszoną Rosjankę, odwiedzam w jej gościnnym rosyjskim domu na obrzeżach Tokio. Przyszła pierwszoklasistka Galina odrabia zadanie domowe z cyrulicy, dwuletni Sasza ogląda na video Wilka i Zająca, a ich ojciec czyta Nabokova w oryginale. W porze kolacji zasiadamy do pieremieni (pierogi) ze śmietaną i wszyscy rozmawiamy po rosyjsku. Jeden tylko szczegół nie pasuje do tego obrazka, a mianowicie fakt, iż pan domu pierogi je z ...ryżem! Jak każdy Japończyk, pierogi czyli europejską wersje japońskich (a właściwie chińskich) gyōza traktuje podobnie jak każdy inny dodatek do ryżu.
Mąż Julii jest rusycystą i wykłada literaturę na filologii rosyjskiej. Poznali się w 1989 roku w Sankt Petersburgu w klubie miłośników japońskiej gry towarzyskiej go. Ona, absolwentka informatyki, od dawna interesowała się egzotyczną Japonią. On przebywał w Rosjii na dwuletnim stażu. Raczej cicha i niepozorna Julia zakochała się w bardzo nieśmiałym, aczkolwiek przystojnym Japończyku. Poza tym, szczerze wyznaje, że w tamtych trudnych czasach mariaż z obywatelem kapitalistycznej Japonii był doskonałym sposobem na wyrwanie się z ogarniętego kryzysem kraju. Rosja pod koniec lat osiemdziesiątych to kraj kompletnie pustych półek w sklepach i żałośnie skromnych przydziałów kartkowych. Pochłonięty zgłębianiem zawiłości rosyjskiej literatury, niezaradny Japończyk nie dojadał i marniał w oczach. I tu do akcji wkroczyła Julia. Zabrała narzeczonego z obskurnego akademika, wynajęła przyzwoite mieszkanie za śmiesznie niską, jak na japońskie warunki, kwotę i odtąd zajmowała się głównie odkarmianiem przyszłego ojca swoich dzieci. Przejęła jego dotąd niewykorzystane przydziały kartkowe i stanęła za dwoje w niekończących się kolejkach, po to aby jej wybranek mógł spokojnie poświęcić się pracy naukowej. Zaradna i opiekuńcza Rosjanka wydała się młodemu Japończykowi idealną kandydatką na żonę. Ślub wzięli jeszcze w Rosjii, ale miesiąc miodowy i dalsze życie postanowili spędzić w Japonii. Na początku wszystko układało się pięknie jak w bajce: niezapomniane podróże po Azji i Ameryce, wspólne partyjki gry go i pierwsza praca Julii w japońskiej firmie internetowej za „prawdziwe pieniądze”. Ale wszystko co dobre kiedyś się kończy. Wreszcie nadszedł czas na dzieci, po urodzeniu których Julia dopiero zrozumiała na czym polega małżeństwo po japońsku i jaki będzie miała od tej pory status. Mąż, pochłonięty własną karierą i rozmaitymi hobby, zupełnie nie angażował się w prace domowe.W porównaniu do subtelnego świata fikcji literackiej w jakim się poruszał, czynności typu gotowanie, pranie i prasowanie były zbyt prozaiczne, aby się nimi parać i niegodne jego cennego czasu. Julia, od dziecka przyzwyczajona do surowego życia, byłaby jeszcze w stanie to znieść. Nie potrafiła jednak zaakceptować bierności męża odnośnie wychowywania dzieci. Galina i Sasza są dla niego jak maskotki, które najwyżej pogładzi po główkach jeśli akurat obok przechodzi. Najchętniej na całe dnie i noce zamyka się w swoim pokoju i nic go nie obchodzi. Nie bawi się ani z córką, ani z synem, nie wychodzi też z nimi do parku. Jest do tego stopnia pasywny, że nie chce mu się rozmawiać z dziećmi (o żonie nie wspomnę), nawet we własnym języku... I to jest główną przyczyną ich nieznajomości języka japońskiego, choć urodziły się w tym kraju. To Julia, a nie jej mąż, martwi się o to, jak sobie poradzi ich córeczka w japońskiej szkole... Mąż twardo trzyma się swojego stanowiska pana domu, którego jedynym szczytnym obowiązkiem jest zapewnienie bytu rodzinie. Żona jest od trywialnej „shadow work”, czyli pracy w cieniu. Nie trzeba jej przytulać, pieścić ani mówić czułych słówek, a seksu małżeńskiego nie ma sensu uprawiać bez celu prokreacji. Jeszcze młoda i atrakcyjna Julia nie narzeka jednak na swój los, choć z pewnym trudem rezygnuje z bycia kobietą. Nauczyła się już, że mentalność japońska jest niereformowalna, a ona i jej mąż są jak ogień i woda. Wie, że mogło być gorzej. Mogła trafić na Rosjanina, który pije, bije i nie daje pieniędzy na życie. Jest silną rosyjską kobietą, która uważa, że związek z Japończykiem może trwać, o ile się od niego zbyt wiele nie oczekuje.
Ex-Chinka w japońskiej złotej klatce
Z moją kolejną rozmówczynią spotykam się tylko na godzinę, w dość nerwowej atmosferze. W domu czeka zazdrosny mąż, który za najmniejsze spóżnienie obrzuca swoją partnerkę obelgami. Młoda kobieta o wesołych oczach kiedyś była Chinką i nazywała się Zhang Xianhua. Ale to było ponad 10 lat temu, gdy mieszkała jeszcze na południu Chin w Guanzhou, mieście przez cudzoziemców nazywanym Kantonem. Choć naprawdę pochodzi z prowincji Hunan, jak wielu młodych i zdolnych Chińczyków przeniosła się na przodujące ekonomicznie bogate Południe. Tam, oprócz intratnej posady w prężnej firmie elektronicznej na stanowisku menedżera administracji, znalazła również japońskiego męża. Stateczny przedstawiciel japońskiej firmy macierzystej zakochał się bez pamięci w młodszej od siebie o 18 lat żywiołowej Chince o nieprzeciętnej urodzie. Wkrótce odbyły się dwa wesela, jedno w Chinach i drugie, mniej huczne, w Japonii. Po przepisowym 3,5 roku (wymóg Urzędu Imigracyjnego) zaborczy małżonek pragnąc swojej ukochanej żony także w rejestrze rodzinnym (koseki tōhon) skłonił ją do zmiany obywatelstwa oraz imienia i nazwiska, aby nie pozostał ślad po jej chińskości. Obecnie Zhang Xianhua.nazywa się Ogawa Mariko i ma kobiecy zawód kosmetyczki oraz masażystki. Nie muszę chyba dodawać, że klientela zakładu to wyłącznie kobiety.
Mariko ma dwie córeczki o japońskich imionach: pięcioletnią Yukiko i półtoraroczną Akiko, które z uwagi na swoją pracę widuje tylko wieczorami i w niedziele. Pomimo pogodnego wyglądu wyznaje, że w Japonii nie jest szczęśliwa. Najbardziej doskwiera jej brak swobody i wieczna kontrola ze strony męża traktującego ją jak swoją własność. W Chinach małżonkowie mają dla siebie duży kredyt zaufania i na ogół panują pomiędzy nimi stosunki partnerskie. Gotuje i sprząta ten, kto wcześniej wraca z pracy lub ten, kto jest po prostu w danej dziedzinie prac domowych lepszy. Każdy może sobie swobodnie wychodzić z przyjaciółmi, którzy w kraju jej pochodzenia są w pewien sposób nawet ważniejsi niż rodzina. Można się wzajemnie odwiedzać bez uprzedzenia i zawsze zostanie się potraktowanym wyjątkowo serdecznie. W Japonii natomiast rodzina jest wartością przewodnią i każda rodzina jest niejako samotną wyspą. U japońskich dziadków jej córki muszą się zachowywać powściągliwie i uważać, aby na przykład nie otworzyć sobie bez pozwolenia lodówki, tak jak w chińskim domu jej rodziców. Osoba, która nie jest blisko spokrewniona to tanin (obcy) i jeżeli cudzoziemska żona chciałaby niekiedy pomóc w czymś przyjaciołom to może narazić się na poważny zarzut przedkładania przyjaciół nad rodzinę. Mariko czasem tęskni za chińskimi mężczyznami. Są tacy kontaktowi, romantyczni i pełni poczucia humoru. I może właśnie przez to pełni życia?
Typowy Japończyk tworzy dystans pomiędzy sobą a otoczeniem, ale nie potrafi siebie samego traktować z dystansem. Mariko, która tak naprawdę na zawsze pozostanie Chinką, przeszkadza w Japończykach ich zbyt poważny stosunek do życia i siebie samych, bierność oraz brak wewnętrznego luzu. Jej mąż, choć jest ona dla niego oczkiem w głowie, nie potrafi okazywać uczuć, jest stale spięty i pod presją stresów związanych z pracą. Posłuszny sztywnej japońskiej etykiecie często gani żonę za „ekstrawaganckie” zachowanie i niewłaściwe maniery. Do ograniczeń we własnym domu dochodzi skrępowanie brakiem perspektyw rozwoju na tle zawodowym. W Chinach kobiety i mężczyzni mają w zasadzie równe szanse i większość karier zależy od umiejętności jednostki, a nie od płci. Japonia na zawsze pozostanie dla Mariko, a raczej dla Xianhua, ciasną złotą klatką, gdzie niesposób rozprostować skrzydła i odetchnąć pełną piersią. Trzeba uważać, aby przypadkiem kogoś nie potrącić albo nie chuchnąć komuś prosto w twarz....
Z opisanych tutaj przeze mnie tutaj kobiet najwięcej szczęścia miała Victoria, ale jak sama mówi jest ona bardziej Japonką niż Amerykanką. Takich przypadków w całej Japonii jest niewiele. Większość cudzoziemek, których małżeństwo z Japończykiem nie układa się, może tak jak Begonia, postawić wszystko na jedną kartę i rozwieść się lub tak jak Julia i Mariko cierpliwie znosić swój los, wychodząc z założenia, że można było trafić jeszcze gorzej. Społeczeństwo japońskie narzuca kobietom i mężczyznom ściśle określone role i niewiele się tu zmieniło od pokoleń. Źona ,czyli kanai (dosłowne tłumaczenie: w domu) to gospodyni domowa, która ma za zadanie rodzić i wychowywać dzieci. Mąż, czyli shujin (osoba główna) pracuje na utrzymanie rodziny i większość czasu spędza poza domem. I na pewno łatwiej jest to zaakceptować uległym Japonkom niż wyzwolonym kobietom z Zachodu czy Chinkom, którym komunizm zapewnił równouprawnienie. Taka sytuacja może być wygodna dla niektórych panów z Zachodu i prawdopodobnie dlatego oni rzadziej rozwodzą się z tolerancyjnymi Japonkami.Różni nas też rozumienie pojęcia miłości. Dla nas to przede wszystkim ulotne uczucie wyższe i namiętność, dla Japończyków sumienne wykonywanie obowiązków małżeńskich i wzajemny szacunek. Japoński mąż to oczekujący wdzięczności patron, który zapewnia byt materialny żonie i dzieciom. Błędem jest oczekiwać od niego, że będzie też czułym kochankiem, zakochanym po uszy w swojej żonie. Może ją kochać, ale inaczej „po japońsku”. Małżeństwo samo w sobie jest sztuką kompromisu, a cóż dopiero małżeństwo mieszane. I być może rację miał autor „Księgi dżungli” Rudyard Kippling wygłaszając swoją słynną sentencję, że nigdy nie zejdzie się Wschód z Zachodem.
arubaito - praca na godziny
sengyō shufu - zawód: gospodyni domowa
kyōryoku shite kudasai – prośba o zrozumienie i współpracę
Edokko -Tokijczyk od pokoleń
Shitamachi - przedmieście Tokio ,zamknięte w swej prostej mentalności
okazu- główne danie rybne,mięsne lub warzywne serwowane do ryżu
Fabiola Tsugami
|
|
Powrót do góry |
|
|
|
|
|
|
Nie możesz pisać nowych tematów Nie możesz odpowiadać w tematach Nie możesz zmieniać swoich postów Nie możesz usuwać swoich postów Nie możesz głosować w ankietach
|
fora.pl - załóż własne forum dyskusyjne za darmo
Powered by phpBB © 2001, 2002 phpBB Group
|